Dzisiaj coś nie do końca związanego z samymi Eurasierami, a mianowicie post o odpowiedzialności za zwierzę, które wzięło się pod swój dach. Będzie bez zdjęć i bez owijania w bawełnę.
Nie ukrywam, że post jest dość emocjonalny dla mnie, bo
sytuacja, o której zaraz napiszę jest mi bliska. Nie interweniowałam nadmiernie, bo to nie
moja rola, żeby wszystko za wszystkich robić, mówimy o dorosłych ludziach,
którzy powinni wiedzieć co robią, a jeśli nie wiedzą, to powinni wiedzieć gdzie
tej wiedzy szukać.
Na wstępie:
Nie potępiam zerojedynkowo samego oddawania zwierząt do innych (dobrych, sprawdzonych)
domów - poza pewnymi konkretnymi sytuacjami kiedy oddanie zwierzaka jest podyktowane wyłącznie tym, że przestał zarabiać na siebie. Wiem jak różne są sytuacje życiowe i ja sama kiedyś dwa swoje koty (Lulka i Łacię)
zmuszona byłam oddać. Jeden z nich trafił do moich rodziców, co okazało się być
zbawienne zarówno dla niego jak i dla mojego taty, a drugi trafił do bardzo
dobrej znajomej mojej mamy, która zakochała się w kocie bez pamięci. Oba koty dożyły
starości i fantastycznie czuły się w nowych domach. Moje koty musiały znaleźć nowe
domy dla własnego dobra, gdyż w moim domu atmosfera zrobiła się dla nich niekorzystna
(nie za moją sprawą). Powodem oddania zwierząt nie był brak czasu ani brak
odpowiedzialności z mojej strony, a ich własne dobro. Uważam, że zrobiłam
najlepszą rzecz jaką mogłam i pomogłam w ten sposób obu kotom. Lulek nagle
przestał sikać poza kuwetę, a Łacia otworzyła się na nowo na świat. Tamten czas
i tamta sytuacja nauczyła mnie, że nie wszystko jest czarne i białe i czasem
człowiek staje przed trudnym wyborem między dwoma istotami które kocha i musi
znaleźć rozwiązanie idealne dla obu stron. Mi się to wtedy udało.
Nie brałam pod uwagę wyrzucenia kotów na bruk czy oddania
ich do schroniska. Byłam gotowa izolować koty w osobnym pomieszczeniu, z daleka
od wrogiej im osoby do końca ich życia, jeśli zaszłaby taka potrzeba. Dzieliłabym swój czas między koty i resztę rodziny. Z pomocą
przyszli mi wtedy ludzie, którym z tego miejsca bardzo za to dziękuję. Krzyśku,
Aniu, Irenko – daliście Lulkowi i Łaci wspaniałe życie – dziękuję, że byliście
wtedy dla nas.
No ale do rzeczy…
Dorośli ludzie, biorący pod swoje skrzydła psa, powinni być
świadomi, że pies to obowiązek.
Powinni być świadomi, że pies nie „zrobi się” sam, że
posłuszeństwo trzeba wypracować i że nawet największy ogród jest dla psa tylko
większym więzieniem. Powinni mieć świadomość, że pies to zwierzę SOCJALNE, które
żyje dla człowieka i dla kontaktu z nim, bo tak je ukształtowaliśmy od dnia, kiedy
oswoiliśmy pierwszego wilka.
Niektóre psy być może są stworzone do tego, żeby żyć na
podwórku, w budzie i pilnować obejścia, ale nawet one potrzebują kontaktu z
człowiekiem, żeby nie stały się agresywne albo strachliwe, żeby ktokolwiek mógł
nad nimi panować. Każdy pies potrzebuje, żeby spędzać z nim czas. Czas spędzany
z psem to nie jest nasypanie mu żarcia do miski czy nalanie wody i rzucenie
patyka 2 razy. Czas spędzony z psem to wspólne wędrówki, kiedy robicie coś
razem, to wspólne ćwiczenie komend, to uczenie się nawzajem swego języka i
wypracowywanie komunikacji. Patyk też jest fajny. Szukanie żarcia w trawie też.
Ale RAZEM!
To, że widzicie kogoś, kto ma pięknego psa, który chodzi
przy nodze, wykonuje komendy w ciągu sekundy i jest wpatrzony we właściciela
jak w obrazek to nie jest kwestia tego, że ten pies tak ma. To się nie robi
samo. Nie, to są godziny, tygodnie, miesiące i LATA pracy i współpracy
człowieka z psem. Ten pies i ten człowiek znają się „jak łyse konie” i rozmawiają
ze sobą. Człowiek słucha psa, a pies słucha człowieka. Taka więź nie powstaje
dlatego, że rzucasz psu ochłap mięcha, czy karmisz go najlepszym żarciem na
świecie. Taka więź powstaje przez robienie różnych rzeczy razem. Jeśli widzicie
kogoś z fantastycznie ułożonym psem, przystańcie i pogadajcie i zapytajcie ile
czasu i wyrzeczeń i wstawania o 5 rano go to kosztowało. Pies to praca, czasem
frustrująca, czasem irytująca, czasem dająca wrażenie beznadziei i braku
postępu. Zaufanie i bezgraniczna miłość psa, jeśli wytrwacie w trudnych
chwilach, warte są każdego poświęcenia.
No więc sytuacja:
Macie duży dom na wsi, dużą, ogrodzoną działkę. Wydaje się, że wszystko jest super i idealnie i myślicie o psie. Jedno z Was ma doświadczenie z psami (a przynajmniej tak uważa), bo kiedy było dzieckiem, psy gdzieś tam się przewijały w zasadzie non stop. Drugie z Was jest kompletnie zielone i absolutnie się z tym nie kryje. Macie w otoczeniu psiarzy mniejszych lub większych....
Nagle los sprawia, że gdzieś do kogoś w okolicy przyłazi bezpański pies. Myślicie „super!”, jedziecie po psa, obiecując mu dobry dom i lepsze życie. Dajecie mu jeść, dajecie mu budę. Do domu mu nie wolno wchodzić, ale to nie jest problemem. Pies sobie na dworze radzi. Chodzicie na spacery i przez pierwsze kilka tygodni jesteście psem zachwyceni, bo trzyma się Waszej nogi jakby był do niej przyklejony. Tylko gdzieś w oddali jeden ze znajomych psiarzy mówi „poczekaj… on ci jeszcze pokaże”. Nie wierzycie. Macie psa idealnego. Dajecie mu jeść, raz na tydzień zabieracie na spacer do lasu, z początku nawet Wam się chce uczyć psa „siad” i „łapa” i on tak szybko łapie, że jest po prostu cudownie. Sielanka trwa kilka tygodni, a może nawet miesięcy. Na dworze zaczyna się robić zimno i nie chce Wam się już wychodzić i nawet tego siad ćwiczyć, poza tym macie inne rzeczy na głowie. Pies siedzi sam na dworze przez większość dnia. Wychodzicie tam na 10 minut, kilka razy dziennie, żeby dać mu jeść i wlać świeżą wodę do miski. Pies się nudzi, więc znajduje sobie ciekawe zajęcia. Kopie doły, ucieka z posesji, wybiegając na ruchliwą szosę. Parę razy jeździcie po niego do schroniska, bo tam go ludzie odwożą. To nie jest pies, którego widzieliście u znajomego psiarza przy nodze. Ten złowróżbnik wykrakał, „poczekaj” – no i masz. Wasz idealny pies się „zepsuł”. Budujecie kojec, żeby nie zwiewał, ale on się podkopuje i rozrywa zębami kraty, więc w kojcu siedzi na łańcuchu. Długim, bo z 5-10 metrowym. Nawet to go nie powstrzymuje. Wziąż ucieka.
Fast forward kilkanaście miesięcy.
Znajomy psiarz (ten złowróżbny) na szybko ocenia psa, starając się Was nie przestraszyć, mówi „poniżej godziny dziennie pracy z nim nie schodźcie, bo nic nie osiągniecie. Ten pies potrzebuje czasu z Wami, ten pies potrzebuje pracy…”. Oboje mówicie, że nie macie czasu. GODZINY w ciągu doby nie możecie poświęcić zwierzęciu, któremu obiecaliście lepsze życie?! Serio?! Gdzie to doświadczenie z psami, jednego z Was? Gdzie zdrowy rozsądek? Jak pie ma ogarnąć zasady, których nikt mu nigdy nie wytłumaczył? Skąd ma wiedzieć że nie wolno uciekać?
JEDNEJ GODZINY nie macie... Na dwie dorosłe osoby... Godzina dziennie to bardzo dużo jest... nie powinnam się dziwić, przecież wiem, że doba nie jest z gumy. No nie jest, ale nie ma obowiązku posiadania psa.
Znajomy psiarz wie, że nie musi być dla Was autorytetem,
podsyła więc informacje i kontakty do dyplomowanych behawiorystów i trenerów w
okolicy, żeby pomóc Wam ogarnąć to, za co Wy wzięliście odpowiedzialność. Przez
pół roku nawet nie mieliście czasu tam zadzwonić… Sam znajomy nie może do Was
ciągle jeździć, żeby Wam pomóc go ogarnąć, bo 200 km w jedną stronę to jest
kawałeczek…
Jesteście po kilku, a może kilkunastu wizytach w schronisku,
żeby odebrać tego "głupiego powsinogę". Źle mu u Was, myślicie, niewdzięczny
jest. Ma wszystko, czego mu potrzeba, a głupi wybiera wolność, to może niech se
idzie w cholerę, skoro tak wybiera…
To jeszcze raz: NIE MA WSZYSTKIEGO!, nie ma Was, a Was potrzebuje najbardziej.
Nie macie już do niego serca. Moment, kiedy przyjeżdża policja i
nakłada na Was mandat, przelewa czarę goryczy – pies musi odejść. Nawet
wystawiacie gdzieś ogłoszenie i zdjęcia, ale nie napiszecie do znajomych, żeby
udostępnili, żeby zwiększyć jego szanse. Nawet znajomego psiarza i jego kontakty
w psim świecie olewacie.
Pies ląduje u kogoś innego. Na łańcuchu. Bo to lepsze niż
schronisko. I tak, wiem, ten pies będzie tam miał jedzenie i weta i nawet kontakt z
ludźmi, większy niż u Was, ale spędzi całe życie uwiązany, bo Wam nie chciało
się nawet udostępnić posta na fejsbuku, że szukacie domu dla swojego psa.
Wzięliście młodego psa, około rocznego, zmarnowaliście rok
jego życia, może trochę ponad. Dlaczego zmarnowaliście? Bo, co do zasady, młode psy znajdują domy łatwiej i szybciej - im młodsze, tym łatwiej i tym szybciej. Na "stare" czy nawet kilkuletnie psy popyt jest mniejszy. Prawdopodobieństwo znalezienia domu, z każdym rokiem na psim liczniku, bezlitośnie dąży do zera. W ciagu tego roku z haczkiem, kiedy pies byl u Was, nie zrobiliście z nim absolutnie NIC. Nie pracowaliście nad nim i jego problemami. Nie zbudowaliście w nim zaufania do ludzi. Nie nauczyliście go zasad, jakie panowały w Waszym domu. Nie daliście mu lepszego życia (sorry).
A teraz hit nad hiciory. Pozbyliście się tego „zepsutego”
psa, na którego słowa znajomego psiarza zadziałały jak klątwa „poczekaj”… Więc
teraz jedno z Was, ma plan wziąć nowego psa. Innego, "lepszego". Żeby znowu przykuć go sznurem do budy i nie spędzać z nim czasu. Może
ten nie będzie „zepsuty” albo może ten durny, znajomy psiarz tym razem krakać
nie będzie.
Drugie z Was ma na szczęście na tyle przyzwoitości, żeby powiedzieć, że drugiego psa nie chce, bo nie ma na niego czasu. No, chociaż tyle…
To tyle ode mnie, emocjonalnej historii o dwojgu dorosłych ludzi i psie, któremu obiecali lepsze życie…
I ja wiem, że oni to pewnie przeczytają. Z premedytacją nie
piszę o kim mowa, oni wiedzą. I wiem, że pewnie będą się próbowali bronić i udowadniać
mi, że łańcuch jest lepszy niż schronisko. I nawet może się z tym zgodzę, ale
moim zdaniem TEN pies miał szansę na naprawdę fajny dom. Sprawdziłby się w
agility czy we frisbee. Z aktywnym człowiekiem biegałby przy rowerze, albo
uprawiał bikejooring. TEN pies miał szansę na lepsze życie, nie na łańcuchu, a
w domu z człowiekiem który wie co to znaczy mieć psa. I moim zdaniem oni mu tę
szansę odebrali.
Jestem w stanie prosto w twarz powiedzieć im dokładnie to,
co tu napisałam, nieco mniej przebierając w słowach, bo „face to face” nie
musze być politycznie poprawna.
Parafrazując Małego Księcia „jesteś odpowiedzialny za to, co
przygarnąłeś”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz